Fakro 02 01

IX REGATY
3-10 września 2016
Hörmann Sailng Team
Prawdziwa Przygoda

 

logo-pur 2013-02-24


"Ani More, ani Natusem, tylko naszym Ikarusem"

... było okrzykiem bojowym załogi Hörmann Sailing Team.

Piękny, nowy, luksusowy i przede wszystkim DUŻY statek o adekwatnej nazwie "BOLSHOY" był nam przez 7 dni domem w trakcie IX Regatta Build Cup (03-10.09.2016).
Wcale nie planowaliśmy płynąć w takich warunkach, ale cóż... "jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma" - jak mawiał Ptyś do Gąski Balbinki (to już chyba tylko najstarsi pamiętają) ;)
ale zacznijmy od początku...

image00146 20160912 1329856810 image00147 20160912 1642142766
 nasza keja w marinie Kremik... sceptyczne spojrzenie na Hanse 575...

Stoi na stacji lokomotywa
ciężka, ogromna i pot z niej spływa...

Tak można by streścić tą historię - a opowiadać jest naprawdę o czym!
Opowieść rozpoczniemy jednak parę dni przed regatami, kiedy dotarła do nas informacja, że nasz "Pixel" uległ uszkodzeniu i nie będzie mógł brać udziału w zawodach.
W zamian za ten regatowy statek, mieliśmy otrzymać do dyspozycji dużą, wygodną i luksusową Hansę 575...
Powiem całkiem szczerze - załamałem się w tym momencie... Tak bardzo chciałem poznać tą "Maszynę Wyścigową", że prosiłem organizatorów o zapytanie pozostałych załóg mających płynąć na More 55, czy nie chcieli by się z nami zamienić... i... UDAŁO SIĘ!!! Bardzo sympatyczna załoga "Padma Art & Skłodowscy" zgodziła się na zamianę! Hurra! Udało się!

Do naszej bazy wyjściowej, mariny Kremik część załogi (czyli ja i Jano) dotarliśmy już dzień wcześniej.
Popołudnie i wieczór spędziliśmy w miłym towarzystwie, spoglądając z radością na stojącą przy kei "More Grey" na której mieliśmy
następnego dnia popłynąć.

Niestety, następnego dnia tuż przed godziną 9:00, czyli godziną zaokrętowania dowiedzieliśmy się, że... inny egzemplarz "naszych" More 55 też nie będzie mógł brać udziału w regatach... A jako, że w tamtej załodze jest 13 osób, oni nie mogą dostać Hanse 575 - bo ta nie pomieści wszystkich... Rozpacz i kryzys...

Cóż... "nieco" załamani, w myśl Fredrowskiej zasady "Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba", pojechalimy do mariny Kastela, by przejąć statek...
Na miejscu zastalimy pilnie pracującą ekipę czyszczącą statek po ostatniej załodze... Przejęliśmy go dopiero ok. godz. 17 i pół godziny później byliśmy już w drodze.

Przyznaję szczerze, że Hanse 575 robi wrażenie: 17,15 m długości, 5,20 m szerokości, 19,5 t masy własnej, 87,5 m² grota i 63,0 m² samozwrotnego foka.
Duży kokpit mieszczący całą, nawet dwunastoosobową załogę ma dwa na siłownikach podnoszone i opuszczane stoliki, dwie konsole sterowania z kołami sterowymi o średnicy 1,0 m i pełnym, zdublowanym wyposażeniem nawigacyjnym, jak również dwa elektryczne kabestany do obsługi foka i grota.
Silnik Volvo Penta z turbodoładowaniem o mocy 150 KM, składana śruba i wysuwany ster strumieniowy dopełniają komplet napędu tej "łódki".

Schodząc pod pokład, niejednemu z odwiedzających wyrywał się okrzyk "to jest większe, niż moje mieszkanie!" - i temu wrażeniu trudno się oprzeć. Olbrzymie stanowisko nawigatora z fotelem kubełkowym, stół z ławami, przy którym wygodnie zasiądzie cała załoga, kuchnia z trzema szufladami chłodniczymi no i sufit na wysokości ponad 2,5 m robią duże wrażenie. Oczywiście nie brakuje też gadgetów, takich jak siłownikowo opuszczany stół, dotykowy panel wyboru programów oświetleniowych, centralny barek i wentylowana szafa na mokre sztormiaki.

W tych klimatach klimatyzacja jest już w takim standarcie obowiązkowa i aby nie rezygnować z niej w trakcie żeglugi, na pokładzie znajduje się diselowski agregat prądotwórczy...

Dwie kabiny rufowe mają każda po łazience z osobną kabiną prysznicową, w dziobowych kabinach z prysznicy zrezygnowano.
Pod podłogą kokpitu znajduje się "garaż" na ponton, dostępny zarówno z pokładu, jak i z mechanicznie opuszczanej platformy do kąpieli...
Tam też można schować trap i wszystkie obijacze, których wielkość kojarzy się bardziej z dużym jachtem motorowym, niż żaglówką...

Do naszej pierwszej przystani - Marina ACI w Trogirze - dotarliśmy już w ciemnościach. Pierwsze cumowanie takim potworem, a dodatkowo po ciemku nie jest najłatwiejsze, ale daliśmy radę. Marinero postawił nas w luce pomiędzy trzecim a piatym statkiem od wejścia, co sprawiło nieco kłopotu bo odległość między dziobami statków stojących naprzeciwko była mniejsza niż długość naszego "pancernika", ale przy pomocy mocnego silnika i steru strumieniowego weszliśmy tam bez zadrapań lakieru.

image00132 20160912 1282432795 image00136 20160912 1307145332
garaż na ponton...  automatycznie podnoszone i opuszczane stoliki...

Ani wiatr, ani woda
ani nawet zła pogoda
Nie zatrzyma żona młoda
Taki jest męski rejs

Tak śpiewaliśmy pełnymi gardłami na uroczystym rozpoczęciu regat. Śpiewali to żeglarze i żeglarki, bo stało się to już pewnego rodzaju hymnem naszych rejsów. Zarówno tą, jak i innch kilkadziesiąt szant i pieśni żeglarskich prezentował nam wspaniały jak zwykle zespół "Klejnoty Kapitana" w składzie: Andrzej Brońka (śpiew i gitara), Anna Kasprzykiewicz (skrzypce), Krzysztof Kipiel (gitara i śpiew), Renata Ciaputa (anielski śpiew i przeszkadzajki) oraz Wacław "Kamienna Twarz" Wiecha (akordeon). Krótkie przemówienia wygłosił główny pomysłodawca i organizator regat Dzidek "Zee" Gajos oraz, z ramienia głównego patrona regat Janusz Komórkiewicz - wiceprezees i szef marketingu firmy Fakro. Wspaniałym wodzirejem wieczoru był niezastąpiony Robert "Faktura" Bański - szef firmy Forton i "rozwiązywacz" WSZELKICH problemów. Zawody otworzył uroczyście Komandor Regat, kpt. Andrzej Brońka.

Tupot białych mew o pokład pusty
Tupot białych mew i zły smak w ustach...

... tymi słowami piosenki można by zdefiniować kondycję fizyczną wielu uczestników imprezy nazajutrz. Pomimo tego, wszyscy skipperzy przeszli pomyślnie kontrolę alkoholową i wszystkie załogi mogły wypłynąć na trening.

Mogły - to dobre hasło, bo nasz "Bolshoy"... zaplątał się w muring. Jak się okazało, mieliśmy kil z "bulbą" i na niej oparła się któraś z lin skutecznie hamując nas przy wyjściu. Nauczeni jednak doświadczeniem lat poprzednich, mieliśmy "Plan B" i przybiliśmy "longside" do nabrzeża. Dzięki podwodnej interwencji Tomka, który nurkując w apetycznych wodach portowych zrzucił muring z bulby, by po chwili, uwolnieni, wyjść z portu.

Następnych kilka godzin poświęciliśmy na tworzenie szyku torowego, a po nim koła wokół wyspy Mrduje przed wejściem do Milnej. Efekty są, moim skromnym zdaniem i pomimo przeciwności... ludzkich, IMPONUJĄCE...
W tym miejscu dygresja i prośba do niektórych kolegów skipperów czytających ten tekst: jeśli Was takie zabawy nudzą i nie są dla Was ważne, to dajcie znać, że macie to gdzieś i odpłyńcie z zasięgu obiektywu, a nie psujcie dnia innym, którym na tym zależy. OK?

Po zakończeniu części marketingowej, późnym popołudniem mogliśmy rozpocząć trening.
Nasz trening ograniczył się do ustalenia, którym kabestanem (oczywiście elektrycznym) będziemy regulować napięcie szota (nie szotów - bo był tylko jeden) samozwrotnego foka, a którym będziemy naciągać i luzować szot grota... Jako że nasz "Bolshoy" nie posiadał żadnych wózków, zajęło nam to całe... 10 minut.... Pozostałe godziny rejsu do Marina Palmizana na Wyspach Piekielnych przed Hvarem poświęciliśmy na... szukanie czegoś, co mogli byśmy wytrymować... Zawiesiliśmy więc dodatkowe szoty foka, które miały nam pomóc prowadzić ten żagiel przy pełnych kursach... jak się później okazało, bardziej przeszkadzały, niż pomagały i zostały później zdemontowane.
Największym problemem jednak okazał się...  no nie uwierzycie... no nawet nie chcę mówić... BRAK MIEJSCA DLA SZOTOWYCH!!!
Tak, to nie jest żart! Kabestany są tak umieszczone, by jedna osoba (czyli sternik) mógł obsługiwać cały statek i są tak "upchnięte do kąta", że szotowi nie mają gdzie stanąć.

O 18:30 weszliśmy do Mariny Palmizanan i zacumowaliśmy wśród dużych jachtów. Wieczorem załoga zjadła kolację po drugiej stronie wyspy, oglądając przecudny zachód słońca nad piaskową plażą i niezmąconym lusterm wody... ach... i och... i...
... będą zdjęcia...
... a później, nocą wysłuchała "dzikiego" koncertu "Klejnotów" na ich własnej łódce. Było WSPANIALE!

Fakro 02 extra1 Fakro 02 30
nasza armada krążąca wokół wyspy Mrduje  Załoga Hörmann Sailing Team

A bosman tylko zapiął płaszcz
I zaklął: - Ech, do czorta!
Nie daję łajbie żadnych szans!
Dziesięć w skali Beauforta!

Na odprawie skipperów następnego dnia oczekują nas niemiłe wiadomości. Pogoda płata nam figla i wadług prognoz, Yugo ma zderzyć się z Borą.
Nikomu się to nie podoba, a w szególności "niedzielnym" żeglarzom stojącym w Korculi - już na 2 dni przed wiatrem boją się opuszczać marinę.
Ma to daleko idące konsekwencje, bo faktycznie niweczy nasze plany "zdobycia" Dubrownika.
Zostajemy więc w Palmizanie, by mieć jakikolwiek kawałek chronionego lądu, do którego można przycumować.

Załoga przyjmuje "wizytę duszparsterską" naszego Komandora, a później udaje się taksówką wodną na rekonesans miasta Hvar.
Po "zdobyciu" górującej nad miastem twierdzy wracamy na pokład.

W marinie tłok. Jachty kłębią sie dookoła, oczekując na szansę zacumowania. Gubimy obijacz, który znajduje załoga "Solid Building" (Dzięki Manniek!), ale o czym dowiadujemy się dopiero kilka dni później.

image00131 20160912 1488066058 image00115 20160912 1846656981
Marina Palmizana Hvar widziany z twierdzy

La donna è mobile (qual piuma al vento)

... to samo odnosi się do pogody, która nie na darmo jest rodzaju żeńskiego.
Plany zostały zmienione: zdobycie Dubrovnika nie wchodzi już w rachubę, mamy nowy plan - idziemy do Maslinicy, a po drodze rozegramy dwa wyścigi.

Start do pierwszego wyścigu nawigacyjnego następuje zaraz po wyjściu z portu. Wieje coraz mocniej więc załoga ubrana jest w "szelki", czyli pasy bezpieczeństwa.
Płyniemy nie najgorzej, ale wiatr wzmaga się coraz bardziej. Po raz pierwszy w życiu udaje mi się 25 ton żywej wagi połozyć na burtę. Banner na koszu rufowym zerwany, liny zmyte z pokładu - to niektóre z konsekwencji takiej "kawaleryjskiej" jazdy. Osiągamy nawet nienajgorszy wynik: na metę wchodzimy fizycznie jako czwartta łódka z czasem 02:24:31, czyli 2 minuty i 1 sekundę za pierwszym. Ostatni statek przychodzi ponad godzinę po nas, jednak na skutek przeliczeń zostajemy sklasyfikowani na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej i na drugim miejscu wśród łódek "większych".

Ze względu na wzmagający się wiatr i niekorzystne prognozy, drugi wyścig zostaje odwołany. Rozpoczynamy więc ściąganie żagli i wtedy... pęka linka do rolowania foka. Do dziś nie wiem dlaczego, ale będzie to miało dalsze następstwa...
Zrzucamy więc foka z rollera na pokład i przywiązujemy do relingu. Nareszcie, przynajmniej optycznie zaczynamy przypominać łódź regatową...

W marinie zostajemy ustawieni wśród naprawdę dużych łodzi na samym skraju falochronu. Całą załogą udajemy się na Armatorską Kolację do pięknej, nowoczesnej restauracji na wzgórzu ponad portem. Widok jest wspaniały i jedzenie też, trochę mi tylko szkoda klimatów portowych w tym jednym z ostatnich autentycznych porcików rybackich na wybrzeżu Dalmacji.

image00092 20160912 1506454135 14310507 608573805975819 3082662904478247247 o
emocje na starcie Banner zerwany po położeniu na burtę

Hej Morze, moje Morze
Wdzięczny Ci jestem bardzo
Toś Ty mnie wychowało
Szkołeś mi dało twardą

Dzień zaczyna się nie najlepiej: obsługa techniczna nie potrafi naprawić nam rollera foka i będziemy musieli go "klasycznie" stawiać i ściągać. No nic - damy sobie radę!
Warunki pogodowe poprawiły się na tyle, że planowane są trzy, a jeśli się powiedzie nawet cztery wyścigi!
Rozpoczynamy więc od dwóch tzw. "śledzi", inaczej zwanych też "Up and Down".
Atmosfera na starcie jest bardzo gorąca, szczególnie w drugim wyścigu. Statek sędziowski unika kolizji tylko dzięki refleksowi sędziego Pawła, który w ostatnim momencie, dodając gazu ucieka przed rozpędzoną Saloną 38.
My, naszym Autobusem też jesteśmy blisko kolizji: na boi zwrotnej unikamy kolizji tylko "o grubość lakieru" na burcie...

Trzeci wyścig jest biegiem nawigacyjnym. Startujem bardzo dobrze i szybko ustawiam się w czołówce: "Mr. Robinson", "Martini" i "Sol et Velo" są tylko przed nami, gdy... przestaje wiać... Pojawiają się pierwsze uwagi w stylu "popatrz, on stoi szybciej niż my"... 

Po kilkudziesięciu minutach sędziowie decydują się skrócić ten bieg i stawiają metę w okolicy znaku odosobnionego niebezpieczeństwa Plic Mlin.
Cała czołówka patrzy z przerażeniem, jak wypracowana przedtem przewaga kilkunastu minut nagle zaczyna się zmniejszać. Nic u nas nie wieje, a reszta stawki zaczyna nas doganiać. Najwyraźniej płyną na czele wiatru, który dotrze do nas razem z nimi...
Jesteśmy już niecałe 100 m od mety, gdy dopędza nas ta fala... pozycje tasują się jak talia kart, "ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi" nabiera nowego znaczenia: "More Grey" płynąca z "drugą falą" wchodzi jako pierwsza na metę. Zaraz za nią nasz "Bolshoy"... Reszty już nikt ogarnąć nie może, bo linię przekracza jednocześnie ok. 10 statków, zasłaniając sędziom całkowicie widok na stawkę. Jak się później okaże, komisja odwoła ten wyścig właśnie z tego powodu...

W generalce jesteśmy na piątej pozycji, w klasie dużych łódek, wychodzimy na PIERWSZĄ, mając tyle samo punktów, co "Mr. Robinson"!

Wieczorem w Marinie mamy zaszczyt gościć załogę "Marinera". Rozsiadamy się w kokpicie i nawet lód się znajduje. Goście przynoszą ze sobą instrumenty i robi się z tego wieczór poezji śpiewanej... Niezapomniane wrażenia...

image00082 20160912 1528067869 image00081 20160912 1004879826
 bliskie spotkania...  załoga na pokładzie...

Już nie wrócę na morze
Nigdy więcej, o nie
Wreszcie koniec włóczęgi
Na pewno to wiem

Ostatni dzień regat. Wychodzimy z portu i zbieramy się w umówionym miejscu. Wiatru nie ma i nie zanosi się na to, by go tutaj przybyło. Jadąc na silniku kierujemy się do następnego punktu nawigacyjnego.

W okolicach latarni morskiej na wyspie Muljica zaczyna trochę wiać. Zostaje ustawiona trasa "śledzia" i startujemy. Nie idzie nam najlepiej, wyścig definitywnie do skreślenia.
Po pierwszym "śledziu" startuje drugi. Tutaj jest nieco lepiej, ale słaby wiatr nie pozwala na rozwinięcie prędkości. Na pełnych wiatrach biorą nas wszystkie lekkie łódki.
Na zakończenie startuje wyścig długi - "nawigacyjny"... Do nawigacji jest niewiele, płyniemy więc jak szybko się da wzdłóż wybrzeża. W pewnym momencie wpadamy na pomysł, że na otwartej wodzie może być lepszy wiatr i odkładamy się w morze... 15 minut później wiatr "zdycha", tylko przy działa termika... nie popatrzeliśmy na zegarek...
Do mety przychodzimy na dalekiej pozycji, sklasyfikowani jeszcze dalej (18), tracimy w ten sposób nasze pozycje z poprzedniego dnia...

Wieczorne ogłoszenie wyników ostatecznych i uroczyste zakończenie regat odbywa się w znanej nam już sali balowej mariny Frapa w Rogożnicy.
Jak się okazuje, MAMY PUDŁO! czyli trzecie miejsce w klasie statków dużych (na 13 klasyfikowanych) i ósme miejsce w klasyfikacji genaralnej (na 29 startujących)!
Całkiem niezły wynik jak na ten Autobus!

Wręczone zostają również inne nagrody, m.in. również "Kufel Przechodni Prawdziwej Przygody" - dla najlepszego skippera w generalce. Otrzymuje go w tym roku skipper "Martini", szef załogi Muratora, Łukasz Wosiński.
Jedno z wyróżnień w tegorocznym konkursie fotograficznym "Szybsi niż wiatr" otrzymuje Jano z naszej załogi! Gratulacje!
Dzięki "Klejnotom Kapitana" bawimy się niemal do białego rana!

image00060 20160912 1060221158 image00045 20160912 1351372607
walka... deszcz...

Stary port się powoli układał do snu
Świeża bryza zmarszczyła morze gładkie jak stół
Stary rybak na kei zaczął śpiewać swą pieśń
Zabierzcie mnie chłopcy, mój czas kończy się

... rejs kończy się i zawsze jest to pewien powód do smutku... kończą się dni jedynej wolności na naszym kontynencie. Nawet latanie samolotem, czy szybowcem nie jest tak "wolne", jak żeglarstwo...

Po długich oczekiwaniach na dokumenty statku, już po południu wypływamy z mariny w stronę portu macieżystego naszego statku - mariny Kastela. Czasu jest mała, a wiatru "jak na lekarstwo", więc płyniemy na silniku. Na wysokości wyspy Solta decydujemy się na kompiel i rozpoczynamy rzucanie kotwicy. Piszę "rozpoczynamy", bo manewr skończył się po... 1,5 m rucania łańcucha. Winda po prostu przestała działać. Wciągamy więc kotwicę ręcznie na pokład i płyniemy w spokojne, otwarte morze, gdzie wyłączamy silnik i załoga ma 20 minut kąpania w morzu.
W trakcie dalszej jazdy, przygotowujemy lunch, który wcinamy z zapałem czekając w kolejce na wejście do mariny Kastela.

Odbiór statku ujawnia, że dwie z pięciu toalet sa zapchane... czy tak jest naprawdę, trudno mi ocenić, bo toalety działają... ale faktem jest, że przy czyszczeniu zbiornika mnóstwo g*** wylatuje do basenu portowego. W tym momencie, naszemu Bochaterowi z poprzedniej niedzieli - Tomkowi (który nas uwolnił od zaplątanego muringu) - uświadamia się cały zakres jego Bohaterstwa... ;)
Okazuje się również (zdjęć jednak nie zobaczyłem), że PODOBNO jedna z łopat śruby steru strumieniowego jest złamana... Jakoś terudno mi sobie wyobrazić sytuację, w której MY coś do niego wciągnęliśmy: śruba jest otunelowana i chroniona siatką przed i za śrubą... Dziwne...

Wieczorem idziemy na kolację pożegnalną naszej załogi, a nocą (lub raczej wczeeeesnam rankiem) rozjeżdżamy się do domów: Ja i Jano na lotnisko w Splicie, a reszta samochodami do Polski.
To był wspaniały rejs i mam nadzieję, że wkrótce się znowu spotkamy!

image00026 20160912 1936095054 image00028 20160912 1275821148
walka na trasie załoga balastująca

Jacek

 
Prawdziwa Przygoda by Marek and Jacek
Design by : Place your Website.